26.02.2021
Jedno ważne pytanie
Organizatorzy spisów powszechnych na Śląsku Cieszyńskim w czasach austriackich i okresie międzywojennym chcieli, aby wyniki spełniały ich oczekiwania.
Kim się naprawdę czujemy, to interesuje najwyżej naukowców.
Podstawą narodowości polskiej na Śląsku Cieszyńskim był i jest język, a nie więź z Krakowem czy Warszawą.
Spis powszechny w 2021 roku w istocie jest plebiscytem, czy Zaolzie pozostanie dwujęzycznym regionem.
Jeżeli władze pytają mieszkańców Śląska Cieszyńskiego o narodowość lub język, zwykle szukają legitymacji do swoich działań. Decydentów niewiele obchodziło, kim się czują lub jaka jest ich mowa.
Spisy urzędowe nigdy nie były owocem ciekawości świata, ale efektem bieżących potrzeb administracyjnych. Wystarczy zerknąć do źródeł, informujących o naszych przodkach. Od XVI wieku mamy urbarze, czyli spisy powinności – imię, nazwisko, informacje w stylu ile zboża i jaj trzeba oddać na świętego Jerzego i świętego Michała. Jeżeli zerknie się do kościelnych spisów z XVIII wieku, gdy trwała kontrreformacja, to najważniejsze są informacje o wyznaniu. Luteranin czy katolik – a może tylko udający katolika?
Pierwszy powszechny spis ludności w Księstwie Cieszyńskim sporządzono w 1754 roku, bo władze austriackie chciały poznać możliwości rekrutacyjne swojego państwa. Ilu synków można ubrać w mundury i wysłać na front, gdzie traciliby ręce, nogi i głowy ku chwale Habsburgów. O język nikt się nie pytał. Interesował on jedynie hierarchię kościelną (kazania musiały być wygłaszane w zrozumiałym języku dla parafian) i topografów. Najbardziej drobiazgowa okazała się topografia pijara Reginalda Kneifelda, wydana w 1804 roku, w której opisywał każdą wioską z informacją o mowie mieszkańców.
W Wiedniu bliżej zainteresowano się przynależnością narodową mieszkańców Księstwa Cieszyńskiego w połowie XIX wieku, ale nikt się nie kłopotał pytaniem każdego z osobna. Wysyłano po prostu zapytanie do gmin, a ich władze odpowiadały. W przypadkach dyskusyjnych na miejsce udawały się specjalne komisje.
Zdefiniować narodowość
Pytanie o definicję narodowości to jeden z najmodniejszych tematów XX-wiecznej humanistyki. Naukowcom (i pseudonaukowcom z tytułami) daleko do zwięzłości poprzedników, którzy w 1872 roku na Międzynarodowym Kongresie Statystycznym w Petersburgu jako kryterium narodowości przyjęli „język macierzysty”. Idąc tym tropem, Amerykanie byli „narodowości angielskiej”, ale w warunkach Księstwa Cieszyńskiego można było odpowiedzieć na pytania, jaki język powinien obowiązywać w szkolnictwie podstawowym, sądach i urzędach.
Kiedy jednak w 1880 roku przystąpiono do spisu, władze austriackie zamiast o Familiensprache („język macierzysty”) pytały o Umgangsprache („język potoczny”). Taka zamiana pozwalała zwiększyć pogłowie Niemców kosztem Polaków i Czechów. W efekcie jako Niemcy były wpisywane osoby, które mniej lub bardziej w życiu codziennym używały niemieckiego – a nadgorliwi komisarze dopisywali nawet te, znające ledwo podstawy języka Goethego i Schillera.
Kategoria ta pozostała niezmienna w kolejnych spisach, przeprowadzanych w 1890, 1900 i 1910 roku. Dodatkowo wyniki zaciemniały spory czesko-polskie w Zagłębiu Karwińsko-Ostrawskim. Wystarczy przejrzeć statystyki dla Dziećmorowic – w 1890 roku 35% Polaków, w 1900 roku 87%, a w 1910 roku – 22%.
Rozrzedzić Polaków
Kiedy w 1921 roku w Czechosłowacji przeprowadzano pierwszy spis powszechny, wyzwaniem dla Pragi stało się Zaolzie. Pod względem wizerunkowym wyglądałoby fatalnie, że przy błogosławieństwem zachodnich mocarstw i wielkiego biznesu zagarnęła teren zamieszkały w większości przez Polaków. A zagarnęła. Rozwiązaniem okazało się wprowadzenie kategorii „narodowości śląskiej” obok polskiej, czeskiej i niemieckiej. Przedstawiciele miejscowych Polaków zadali słuszne pytanie – w jakim języku zostaną otwarte szkoły dla osób deklarujących „narodowość śląską”? Śląski prezydent krajowy Šrámek poradził im, by poinstruowali swoich ludzi jaką narodowość mieli wpisać – a gdy takowy apel ukazał się w „Robotniku Śląskim”, gazetę skonfiskowano. Wezwania na łamach „Obrany Slezska”, by deklarować narodowość czeską były dla czechosłowackich urzędników jak najbardziej w porządku.
O ile władze w Pradze chętnie skorzystały z opcji „narodowość śląska”, by zaniżyć liczbę Polaków (w rozumieniu osób mówiących po polsku), to jednocześnie robiły wszystko, by zawyżyć liczbę Czechów. Dlatego zabroniono wpisywać w rubryce narodowość opcji Hanak (na Morawach) i Morawianin (Moravec) (na ziemi hulczyńskiej). Celem spisu bynajmniej nie było policzenie obywateli.
„…lud Księstwa Cieszyńskiego ma pewne piętno…”
Związanie pojęcia narodowości z językiem macierzystym zapewniało porządek w kwestiach definicyjnych. Osobną sferą pozostawała tożsamość państwowa, którą określało obywatelstwo, oraz identyfikacja, którą można nazwać „regionalną” – chociaż słowo „regionalna” może wydawać się deprecjonujące, ale nie ma w języku polskim czy czeskim lepszego określenia.
W odniesieniu do naszych terenów tę identyfikację dobrze oddaje cytat z połowy XIX wieku: „Mimo ogólnej cechy słowiańskości, polskości i nawet śląskości, lud Księstwa Cieszyńskiego ma pewne piętno, które go znacznie od otaczającego go sąsiadów, nie tylko od Morawiaka i Słowaka, ale też od galicyjskiego Polaka i zgoła także od pruskiego Górno-Ślązaka odróżnia”. Autorem tych słów był Paweł Stalmach (1824–1891), Ślązak cieszyński i Polak, redaktor „Gwiazdki Cieszyńskiej”.
W kontekście drugiej połowy XIX i początku XX wieku zapomina się, że w regionalne tony uderzali wszyscy. Dla Stalmacha i polskich działaczy narodowych najważniejszą składową tożsamości większości mieszkańców Księstwa Cieszyńskiego był język polski, dlatego wszystkie działania ukierunkowali na jego ochronę – aby używać go w sądach, urzędach i szkolnictwie podstawowym. Jednocześnie doceniano znaczenie niemieckiego, ale apelowali o rozsądek. Przykładowo, jaki sens był uczyć polskie dzieci matematyki w obcym im języku? Dlaczego pisma urzędowe sporządzano w języku, którego odbiorcy nie rozumieli? Czy sędzia ma prowadzić rozprawę w mowie nieznanej żadnej ze stron?
Wspólnota językowa wymuszała współpracę i zacieśnienie związków z Polakami z terenów dawnej Rzeczypospolitej, tej szlachecko-katolickiej. Z kolei zwolennicy stronnictwa proniemieckiego w Księstwie Cieszyńskim argumentowali, że sam język to za słaby fundament wspólnoty. Daleko im było do biednej Galicji, nie mówiąc o Warszawie położonej w granicach Rosji, a bliżej do Wiednia i Berlina. Powolną germanizację polskich (i czeskich) mieszkańców Księstwa Cieszyńskiego widzieli jako coś naturalnego.
Co ważne, działacze stronnictwa proniemieckiego często uważali się za Polaków – ale w znaczeniu grupy, której językiem macierzystym jest polski. Deklarowali go w spisach powszechnych, a Jan Pellar z Drogomyśla, proniemiecki poseł na Sejm Krajowy w Opawie, pisał wprost, że jest śląskim Polakiem. Jednym z wyjątków jest Józef Kożdoń, lider tego stronnictwa po 1909 roku. Sprawdziłem sobie w Archiwum Państwowym w Cieszynie jego arkusz spisowy z czasów austriackich: w rubryce „język potoczny” podał „deutsche”.
Ślązacy cieszyńscy aktywni politycznie w drugiej połowie XIX i z początku XX wieku obecnie są traktowani instrumentalnie przez naukowców, publicystów i różnych macherów od „polityki historycznej”. W przypadku polskich działaczy narodowych zapomniano o ich silnej tożsamości regionalnej. Tymczasem wystarczy rzucić okiem na nazwy polskich organizacji – lwia część miała w nazwie Księstwo Cieszyńskie. Towarzystwo Rolnicze Księstwa Cieszyńskiego, Towarzystwo Naukowej Pomocy Księstwa Cieszyńskiego, Macierz Szkolna Księstwa Cieszyńskiego… Gdy w 1918 roku tworzono polski rząd, to nazwano go Radą Narodową Księstwa Cieszyńskiego. Z kolei w przypadku proniemieckich działaczy narodowych przesadnie podkreśla się ich regionalizm, rezerwuje się dla nich pojęcie Ślązacy i robi z nich „ideologów narodu śląskiego”.
Po dziś dzień głównym spoiwem łączącym Polaków z dawnego Księstwa Cieszyńskiego z innymi Polakami jest język. Wszak w przeszłości wszystko było inne. Dzieje polityczne – wiadomo. Struktura wyznaniowa – ta pozostaje odmienna do dziś. Poziom wykształcenia – pod względem alfabetyzacji większość ziem polskich u progu XX wieku mogła tylko w marzeniach równać do Księstwa Cieszyńskiego. Struktura społeczna – my tu głównie chłopskiego pochodzenia, a tam szlachta z potomkami niewolników pańszczyźnianych. Można tak długo.
Dla wielu Polaków z naszego regionu dziedzictwo ogólnopolskie stało się ich dziedzictwem: Pan Tadeusz, Trylogia, powstania narodowe, husaria, „wygraliśmy pod Wiedniem w 1683 roku” i tak dalej. Generalnie przynależność do każdego narodu związana jest z pewnego rodzaju mitem. Z czeskim też. Jednak dla wielu ta polsko-szlachecka kultura pozostaje obca – tak jest w polskiej części Śląska Cieszyńskiego, a tym bardziej na Zaolziu. Dodatkowo w ostatnich latach przymiotnik „narodowy” został zeszmacony przez rządzących w Warszawie, którzy dodają go namiętnie do nazw kolejnych synekur tworzonych dla partyjniaków.
Ucieczka w tożsamość regionalną jawi się jako bezpieczny azyl. Można tłumaczyć: „Wszystko co najgorsze to pochodzi z dawnej, szlacheckiej Rzeczypospolitej, ale my w Księstwie Cieszyńskim jesteśmy inni, lepsi…”. Nieważne, czy to prawda. Karmimy się tym, czym był nasz region przed ponad stu laty – a przed ponad stu laty był cywilizacyjnie najbardziej rozwiniętą polską dzielnicą. Jest to zarazem reakcja obronna na konsekwentne ignorowanie nas przez Warszawę. Nawet w zakładce „Historia spisów” na stronie polskiego Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań 2021 pominięto informacje o Śląsku Cieszyńskim.
Plebiscyt
Wypełniając rubrykę „narodowość” w spisie powszechnym w 2021 roku można pozazdrościć naszych przodkom żyjącym za Franciszka Józefa. Nawet ten nieszczęsny „język potoczny” był bardziej precyzyjny. Tymczasem dziś pod pojęciem „narodowość” można rozumieć i tożsamość państwową (wystarczy zerknąć do paszportu), i regionalną, i językową, i pewnie jeszcze można dopisać kilka innych. Jednak w istocie nie chodzi, by podzielić się informacją o tym, jak rozumiemy narodowość. Spisów powszechnych nie robi się dla naukowców zajmujących się kwestiami tożsamościowymi. Ten najbliższy to plebiscyt, w którym odpowiada się na pytanie o dwujęzyczność Zaolzia. Nie będzie innego.
Przed spisem w 1900 roku statystyk Józef Buzek, urodzony w Końskiej, pisał, że „Wiemy, iż wszelkie projekta ustaw językowych opierają się o rezultaty oficyalnej statystyki narodowościowej. Dopuszczenie pewnego języka w urzędowaniu wewnętrznym czynią te projekty wprost zawisłem od okoliczności, ile procentów ludności danego okręgu używa na podstawie spisu danego języka” („Miesięcznik Pedagogiczny” 1900 nr 11/12). Słowa pozostają nadal aktualne.
Można wprawdzie pod słowem „polska” w rubryce „narodowość” widzieć polskość z Wandą co Niemca nie chciała, skrzydlatymi rycerzami i papieżem Janem Pawłem II (nawiasem mówiąc, jego przodkowie mieszkali w Datyniach). Ale należy widzieć przede wszystkim polskość w XIX-wiecznym, językowym znaczeniu. Zapis imion i nazwisk w transkrypcji języka macierzystego, polskie przedszkola i szkoły – słowem, prawa przysługujące mniejszości.
Daleki jestem od rozpatrywania przynależności narodowej w kategoriach moralnych, lecz byłoby coś cholernie smutnego w oglądaniu – by posłużyć się słowami Jarosława jota-Drużyckiego – „jak bez jednego wystrzału na danej przestrzeni umiera naród”. Jakikolwiek naród. Dwujęzyczność, ergo dwunarodowość, jest bogactwem samym w sobie. Jeszcze nigdy tak łatwo nie można było jej ocalić.
Jan Morys z rodziną w spisie mieszkańców Puńcowa z 1885 roku (Archiwum Państwowe w Katowicach Oddział w Cieszynie)
Autor: Michael Morys-Twarowski
Dokumenty do pobrania: